Jakiś czas temu usłyszałem kogoś stwierdzającego, że „dzisiaj ludzie nie chcą słuchać Ewangelii”. Czy tak rzeczywiście jest i czy kiedyś było inaczej?
Otaczający nas ludzie nie martwią się szczególnie dokąd pójdą po śmierci, czy są zbawieni, czy są pojednani z Bogiem, czy nie… Bardzo niewiele jest osób, które nie śpią po nocach z takich powodów. Ludzie nie są świadomi swojego tragicznego stanu duchowego, bo diabeł skutecznie ich zaślepił (patrz II Kor. 4,3-4). I dlatego generalnie nie chcą słuchać Ewangelii, bo nie jest ona odpowiedzią na odczuwane przez nich potrzeby. Pytanie brzmi: Jakie są więc te odczuwane potrzeby?
Kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych robiliśmy ewangelizacje uliczne, to zdecydowana większość przechodniów była albo zainteresowana, albo wrogo nastawiona do nas. Ale któregoś dnia trafiła mi się rozmowa z dwoma młodymi Niemcami i przeżyłem szok. Akceptowali nas bez żadnych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych. Byli doskonale obojętni. Minęło od tego czasu niewiele lat i Polacy stali się bardzo podobni do tych Niemców. Nadzieja na materialny dobrobyt, który zaspokoi wszelkie potrzeby, spowodowała zobojętnienie na głoszoną Ewangelię. Zaniechaliśmy wychodzenia na ulicę, bo ludzie traktowali nas jak akwizytorów, a rozdawane przez nas traktaty jak ulotki reklamowe.
Wyjątkiem była współpraca z pewnym kościołem z Holandii. Przez dwa tygodnie wychodziliśmy z nimi na ulicę. Oni robili króciutką dramę, a potem liderka objaśniała, że przyjechali, aby modlić się o potrzeby napotkanych ludzi, takie jak depresja, choroba, brak pracy, zbawienie… Podchodziliśmy więc do tych, którzy na chwilę zatrzymali się, i pytaliśmy się, o co możemy się modlić. Bardzo rzadko ktoś odrzucał naszą propozycję. Oglądaliśmy ogromną ilość cudów na ulicy.
Jeśli więc chcemy, aby ludzie nas słuchali, musimy zacząć od potrzeb, które oni odczuwają. To są takie rzeczy, jak odzyskanie zdrowia, znalezienie pracy, doświadczenie zaspokojenia w małżeństwie, sukces w wychowaniu dzieci, a czasem sprawa poczucia wartości, pokonanie depresji… Aby do kogoś dotrzeć, potrzebujemy się dowiedzieć, czego potrzebuje, co go obchodzi. Trzeba tą osobę chociaż trochę poznać, zainteresować się nią. A potem wyjść naprzeciw odczuwanej potrzebie. Pomóc według swoich możliwości, albo prosić Boga w modlitwie o Jego interwencję. Takie postępowanie, to miłość, która otwiera serca ludzi. Tak samo robił Pan Jezus, który najpierw uzdrawiał chorych i uwalniał dręczonych przez diabła, o potem głosił Ewangelię. Rzadko się zdarza, żeby ktoś nie chciał przyjąć pomocy od osoby, która okazuje szczere zainteresowanie – prawdziwą miłość. Ludzie na ogół doceniają modlitwę za nich, nawet jeśli nie ma widocznej odpowiedzi.
Czy ludzie chcą dzisiaj słuchać ewangelii? Moim zdaniem zdecydowana większość nie chce, podobnie jak nie chciała kiedyś i to się zbyt mocno nie zmienia. Jak możemy do nich dotrzeć mimo to? Okazanie miłości poprzez szczere zainteresowanie się nimi i ich odczuwanymi potrzebami, otworzy ich serca. To jest sposób, jaki pokazał sam Pan Jezus. Dotknięci miłością ludzie są już gotowi, aby posłuchać, a głoszone Słowo będzie przekonywać, prowadząc ich do zbawienia.
Drogą do otworzenia serca człowieka na Ewangelię jest okazanie mu bezinteresownej miłości!