Modliłam się, dziękowałam Bogu za dziedzictwo, za ziemię obiecaną… i zobaczyłam, że stoję na polu, nie pamiętam krajobrazu, ale dobrze pamiętam zwykłą trawę… nie umiem powiedzieć co to było, sen czy wizja… ale z pewnością mogę powiedzieć, że widziałam w trawie i pośród trawy Bożą chwałę, a Jego obecność była wszędzie… Ciężko wyrazić to słowami… Było to podobne do tego, kiedy widzimy piękny kwiat, oglądamy, rozkoszujemy się jego widokiem, ale żeby pomyśleć, że to Bóg go stworzył, potrzebujemy czasu. Ale tam było odwrotnie – od razu wyraźnie widać było Jego chwałę, a potem sam kwiat… Przez oglądanie Jego chwały i rozkoszowanie się Jego obecnością spływała na mnie radość i cały czas rosła, i nie było jej końca… nie męczyło mnie to ani mi się nie nudziło… na ziemi można być zmęczonym dobrymi emocjami – tam odwrotnie… nie było żadnych ograniczeń – strachu, wątpliwości… uwielbienie – to tam taki normalny, stały stan…
Sen‑wizja skończył się i ja zastanawiałam się – to przez oglądanie tylko trawy i pola? Bo nic innego nie widziałam… Ale i tak byłam szczęśliwa, że mogę wracać w pamięci do tego stanu rozkoszy…
Po miesiącu czy dwóch, znowu byłam w tym samym miejscu… pole, trawa… i radość bezgraniczna oglądania Bożej chwały i obecności… i nagle przed sobą zobaczyłam Boga… dokładniej, to całego Go nie widziałam, tylko część… patrzyłam tam i widziałam całą naszą relację z Bogiem – jak On mnie kocha, troszczy się o mnie, chroni, dba – moje modlitwy, pytania, wyznania – Jego odpowiedzi, objawienia, namaszczenia, przebaczenie, oczyszczenie (wszystko, co tutaj mam na ziemi, ale nie mogę tego zobaczyć) i w tym wszystkim Jego Potęgę, Moc, Chwałę… po jakimś czasie ta chwała zaczęła zstępować na mnie, a ja nią jaśniałam… ona odbijała się ode mnie… Moją cząstkę w Bogu mogłam widzieć tylko ja. Ta chwała nie miała granic… obok siebie zobaczyłam innych ludzi… oni też patrzyli na Boga i widzieli swoje cząstki w Bogu, których nikt inny nie mógł bezpośrednio zobaczyć, ale każdy mógł oglądać ich odbicie… to była taka mozaika Boga… Jego odbicie w nas… taka pełnia, którą On nas napełnił… w tym momencie bardzo zaskoczyła mnie jedność, która łączyła różnice pomiędzy poziomami i rodzajami chwały w nas – była to prawie namacalna – miłość – o tak to była MIŁOŚĆ – Ona potrafiła bez zmiany indywidualności każdego z nas stworzyć JEDNO bez konfrontacji!!!! To co na ziemi doprowadziłoby do konfliktu lub religijnej wojny tu w ogóle nie było istotne…
Jeszcze dziwniejsze było to, że nie widziałam w ogóle dokładnych rysów ludzi stojących obok… bo chwała Boża zstępująca na nich odwracała całą uwagę na siebie…
Mieliśmy swoje cząstki w Bogu, jeden mniejszą, drugi większą… ale nikt nie był zazdrosny, ani nie użalał się nad sobą… bo najmniejsza cząstka była tak duża, że można było się rozkoszować nią przez całą wieczność, a ten który miał bardzo, bardzo dużą cząstkę, wiedział że i tak to nie jest cały Bóg… żeby oglądać Całego Boga, musieliśmy spojrzeć na siebie nawzajem…
Pamiętam ten stan wolności od strachu przed błędami, grzechami – to było niesamowite!
Wolność, miłość, jedność – to wszystko wywoływało olbrzymią radość, która cały czas narastała…
Bardzo jestem szczęśliwa, że doświadczyłam czegoś takiego… teraz widzę w Biblii
i w życiu to, co wcześniej nie było widoczne… mam duże pragnienie lepszej relacji z Bogiem… więcej szacunku do relacji innych ludzi z Bogiem i nie tylko w Kościele…
Ale zdaję sobie sprawę, że sam ten sen ani nie przybliża ani nie oddala mnie od Boga… bo błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli…