Miałem okazję rozmawiać z kimś z Ameryki Południowej. Opowiedział mi, że najpierw były znaki, cuda, uzdrowienia, które gromadziły ludzi na masowych spotkaniach ewangelizacyjnych przynoszących potężne owoce. Po kilku latach, gdy objawienia mocy Bożej zaczęły ustawać, te masowe ewangelizacje straciły sens. I wtedy przywódcy Kościoła zachęcili swoich ludzi, aby zakładali w domach grupy, przez które docieraliby z Ewangelią do swoich sąsiadów. Wzrost Kościoła był kontynuowany.
Ta historia zrodziła we mnie pytanie: co lepsze – moc Boża, która szybko wiele osób wprowadza do Bożego Królestwa, czy systematyczna, rozproszona praca w małych grupach? Jestem świadom, że żyjemy w świecie, gdzie oczekuje się natychmiastowych rezultatów, szybkich rozwiązań, a cierpliwość jest cnotą nieznaną. Wolimy szybko.
Ale w przypadku powolnego, opartego na budowanych relacjach docieraniu do ludzi, mieliśmy na pewno do czynienia z większym zaangażowaniem w ich życie, a tym samym owocem byli bardziej dojrzali chrześcijanie.
Narodzenie na nowo to obraz nawrócenia odwołujący się do poczęcia i narodzin dziecka. Przedwczesne narodziny to śmierć dziecka lub walka o życie wcześniaka. Należy odczekać około dziewięć miesięcy. Drugi obraz, to ziarno. Zasiana na polu pszenica potrzebuje minimum 100 dni, aby dojrzeć do żniwa. Próba przyśpieszenia żniw to głupota. Nie jest znana dokładna data urodzin dziecka, ani też data żniw. Dziecko się rodzi, gdy do tego będzie gotowe, a zboże zbiera się, gdy dojrzeje i pogoda na to pozwala.
Podobnie jest z narodzeniem się na nowo dla Bożego Królestwa. Ono nie dokonuje się zaraz po poczęciu! I chociaż tutaj czas jest bardziej nieprzewidywalny niż przypadku dziecka, czy zboża, to zasada jest taka sama – nowe życie powinno pozostać ukryte w człowieku, aż dojrzeje do tego, aby się objawić światu. To może się zdarzyć w ciągu 10 minut od momentu zasiania Słowa, albo po 17 latach (autentyczne przypadki!). Ważne jest, aby było do tego dojrzałe.
Jeśli brakuje nam cierpliwości, upraszczamy, przyśpieszamy proces prowadzący do narodzenia się na nowo, to możemy się dopuścić duchowej aborcji, której nowe życie od Boga może nie przetrwać. Ono musi mieć swój schowany, niewidoczny okres, potem dostrzegalny wzrost i dojrzały finał!
A zatem, powoli czy szybko? Po prostu dojrzale, z cierpliwością!
A jeśli chodzi o wybór pomiędzy mocą Bożą. a cierpliwym budowaniem relacji, to jestem za tymi obydwiema rzeczami (najlepiej jednocześnie!).
Zobacz też prostą ankietę nawrócenia.
Zgadzam się ,pamiętam czas w którym kiedy mieszkaliśmy w Polsce mieliśmy w domu grupy wielu ludzi się narodziło i są do dziś i dla nas to był najlepszy okres bo nie ma noc piękniejszego niż nadzodzenie dziecka a ile radości z życia tego duchowego ,którego potem obserwujesz jak się zmienia jego życie. Tęsknię za tym bardziej niż za przebudzenie bo nie wiem czy damy radę zachować przebudzenie nie trwający w jedności dlatego znowu spotykamy się domach .
Tak jest! Dzieci i te fizyczne i te duchowe są nam dane, aby się nimi cieszyć! Dziękuję za piękną uwagę!
Witaj Mrówka,
Ja i moja żona głosimy Słowo Boże.
Proszę napisz coś na temat tego przebudzenia.
Niech Bóg Ci Błogosławi,
Pozdrawiam
W czasie realizacji jednego z odcinków „Widzianego z Góry”, gość programu, Marek Ciesiółka na przedstawiony mu możliwy wybór odpowiedział brakiem wyboru… i skomentował to uwagą, która na zawsze i bardzo głęboko zapadła mi w całą moją „obecność”, pozwalając w wolności podchodzić do wszystkich bieżących wydarzeń i zagadnień Królestwa i jego manifestacji.
Otóż ludzie mają bardzo silną skłonność do zero-jedynkowego oceniania i klasyfikowania rzeczywistości. Albo tak, albo tak. Osiągamy satysfakcję, jeśli uporządkujemy świat wokół według teologii, która jest oparta o jakiś niezmienny aksjomat. Inaczej jesteśmy zagubieni. Albo łaska i nic ponadto, albo uczynki i nic po za tym. Dyskusje trwają, eliminując Boże bogactwo na rzecz naszego 1-0 rozumienia.
Ach, gdyba tak w wolności kościół: pracował każdego dnia w relacjach i dziełach i jednocześnie brał bez uprzedzeń to co w stosownym czasie wylewa się nad miarę. Żęlibyśmy bez znużenia. (I nie nużyli teolo-sporami).
Zawsze z podziwem ceniłem Twoją zdolność do tej równowagi Andrzeju i uczę się z tej krynicy po dziś.
Jestem za uczniostwem, czyli formą uczenia się razem, poznawania siebie w sytuacjach, momentach które kreują napięcia, odkrywania Jego prowadzenia i uczenia się wsłuchiwania w Jego głos. To nie jest proces łatwy, ale to jest jak rodzina która się dociera, nasze dzieci które widzą nas w różnych sytuacjach i patrzą jak zareagujemy, szczególnie kiedy jest napięcie. Oczywiście, Pan Bóg aby przyciągnąć do siebie ludzi może zrobić co chce, jednak zaufał nam 🙂
Często zapominałem, że roślina aby przynieść dobry owoc musi rosnąć powoli, my natomiast możemy jej lekko pomagać, bo wiemy jak wyglądają warzywa ze przyśpieszonego procesu dojrzewania tj. szklarni.
Dzięki! Do uczniostwa chciałbym dojść za kilka wpisów… na takie tempo mogę sobie teraz pozwolić…